Blog, Paramedicus w akcji

Nie teoria, lecz praktyka

Czy zastanawialiście się kiedyś, chociaż jeden raz, co byście zrobili, gdyby trzeba było działać?

Nie zagłębiam się w statystyki, raczej nawet im nie ufam, ale zakładam, że około 35 % społeczeństwa być może jest przeszkolona w zakresie pierwszej pomocy, dodam – teoretycznie.

No właśnie – teoretycznie. Wszyscy znamy te obowiązkowe, przymusowe, wymuszone posiedzenia o charakterze spotkań przy kawie z listą obecności, służącą potwierdzeniu udziału w szkoleniu. Potwierdzeniu udziału, a nie nawet minimalnemu przeszkoleniu.
Jak wiemy, lista obecności w wielu przypadkach zamyka temat  jakiejkolwiek aktywności w dziedzinie pierwszej pomocy na kolejny rok, aż do kolejnego „przypomnienia zasad pierwszej pomocy”.

W zasadzie nie do końca o tym chciałem napisać, ale sami zobaczycie, że wstęp jest zasadny.

Sytuacja, o której napiszę dalej, miała miejsce w okolicy kwietnia tego roku. Z różnych przyczyn, a w szczególności dlatego, że nie lubię stać w kolejkach i irytuje mnie to, że w mojej kolejce sklepowej zawsze ktoś nie ma wydać, nie zważył ziemniaków albo promocja na serek jest nieaktualna, postanowiłem zrobić zakupy „pierwszy”. Wychodząc z domu około 5 rano, w kompletnej wiejskiej, podwrocławskiej ciemności i ciszy usłyszałem głośny huk i znów ciszę. Moja pierwsza myśl – w sąsiedniej wsi ukradli bankomat. I to serio, bo do niczego innego niż do  wybuchu ładunku ten dźwięk mi nie pasował. Niestety musiałem wrócić po kluczyk do samochodu, co jak się okazało miało kluczowe znaczenie dla dalszego rozwoju sprawy. Wsiadłem wreszcie do samochodu, a około minutę później, wyjeżdżając na główną drogę, oświetliłem światłami samochodu fosę naprzeciwko, z której to wystawał tył srebrnego samochodu typu „kombi”. Szybko skojarzyłem dźwięk kradzionego bankomatu (chociaż nigdy nie byłem przy takim zdarzeniu), z tym oto nurkującym w fosie samochodem. 

Zareagowałem błyskawicznie – wycofałem swój samochód w boczną drogę, rozejrzałem się i podbiegłem do samochodu. Fosa była dosyć głęboka, ciemność nie ułatwiała sprawy, ale wróciłem po latarkę do samochodu [– tak, mam w samochodzie latarkę] i po chwili byłem na miejscu zdarzenia. Szyby zaparowane, drzwi zablokowane, lekki dym unoszący się z okolic przedniego reflektora. Pukam w szyby, ciągnę za klamki – zamknięte. Na tylnej kanapie dostrzegłem odrzucony fotelik samochodowy, co znacznie podniosło moje zainteresowanie – i nie dlatego, że taki właśnie chciałbym mieć, ale dlatego, że skoro jest fotelik – może być i dziecko. Zweryfikowałem jeszcze kilka elementów mogących powodować zagrożenia i wziąłem do ręki telefon.

Tu zaczęły się schody. Wszystko wiedziałem, chciałem wezwać służby, ale emocje i zaskoczenie niespodziewanym zdarzeniem (podświadomie już wiedziałem, że nie będę pierwszy w kolejce) – zaćmiły mnie całkowicie. Przez chwilę miałem problem z odblokowaniem telefonu – być może trochę z zimna, ale na pomysł użycia numerów alarmowych bez odblokowania telefonu nie wpadłem. Zrobiłem to klasycznie – zadzwoniłem na 112… Dalej wszystko potoczyło się standardowo, a może nie, bo dyspozytor powiadomił służby o zdarzeniu i przekierował mnie na pogotowie ratunkowe, gdzie raz jeszcze musiałem opisać sytuację.

Przez cały czas oczekiwania na przyjazd służb starałem się przeszukać teren wokół zdarzenia – przepusty drogowe i okoliczne krzaki, w poszukiwaniu osób które mogły się tam schronić lub ukryć. Sporym uspokojeniem było dostrzeżenie czerwonej kontrolki mrugającej w okolicy kierownicy, która mogła sygnalizować, że samochód został zamknięty przez kierowcę, który następnie z niego wyszedł i się oddalił.

Przybyłe na miejsce służby zrealizowały swoje czynności, a ja zrealizowałem swoje.

I teraz czas na podsumowanie.

Osobiście uważam, że posiadam dosyć sporą wiedzę w zakresie ratowania, udzielania pierwszej pomocy, zabezpieczenia miejsca zdarzenia – co wynika także z mojej codziennej pracy. Miewam też przyjemność uczyć tego innych w naprawdę różnych kategoriach i sytuacjach, a jednak wysypałem się na prostej sprawie – wezwaniu pomocy. Oczywiście ją wezwałem i to wręcz książkowo, ale sam moment decyzji, że teraz jest czas na wezwanie pomocy, był dla mnie prawie paraliżujący. Mógłbym nawet powiedzieć, że pojawił się element paniki. Może trochę przesadzam, ale tak to teraz widzę. Strach przed tym, że może ktoś jest uwięziony w środku, albo że potrzebuje pomocy, a ja jestem sam w ciemności w środku wsi, był nie do opisania. Nie pierwszy raz wzywałem pomoc, zdarzyło mi się kilka razy udzielać pomocy w różnych przypadkach i różnych okolicznościach, jednak zbiór tych elementów spowodował, że trochę się wystraszyłem, jeżeli to dobre słowo. Mogłem rozbić szybę w samochodzie celem weryfikacji osób rannych, nieprzytomnych, ale tego nie zrobiłem, bo szyby odparowywały i widać było więcej.

Proszę wrócić teraz do tego wstępu, który napisałem o zajęciach, szkoleniach teoretycznych i raz jeszcze wprowadzić się w ten poranek. Ja, mając praktykę, mając wiedzę stanąłem szukając rozwiązań. Co zrobiłby ktoś, kto po trzech kawach podpisał listę, a fantoma szkoleniowego widział z ostatniej ławki? Oczywiście, każdy mógłby powiedzieć, że zachowałby się lepiej, inaczej, że emocje trzymałby na wodzy, że zachowałby zimną krew. Ja też tak sądziłem.

Moi drodzy, bez minimalnej nawet praktyki nie jesteśmy w stanie zrobić nic. To tak, jak poczytać o wędkowaniu i jechać na ryby. Bierzcie udział w szkoleniach, rwijcie się do udzielania pomocy na warsztatach, naprawdę warto. Zachęcam i polecam wołać o więcej w tych kwestiach. Przykładajcie się, bo kiedyś, bez planowania, bez przygotowania, ktoś w waszym kierunku wyciągnie rękę, a dobrze by było, chociażby dla własnej dumy zrobić cokolwiek, ale zrobić dobrze.

T. K.

Archiwum